W latach siedemdziesiątych konstruktorzy FSO stanęli przed trudnym zadaniem. W oparciu o fiata 125p fabryka zbudować miała prawdziwą, reprezentacyjną limuzynę.
Pomysłodawcą projektu był ówczesny wicepremier Tadeusz Wrzaszczyk. Nalegał on, by propagandowe wydarzenie, jakim miało być otwarcie nowo wybudowanej Trasy Łazienkowskiej, wykorzystać do promocji rodzimego przemysłu motoryzacyjnego.
Peerelowscy dygnitarze, Gierek, Jaroszewicz i Wrzaszczyk, nie mogli jednak przejechać nową trasą w zwykłym fiacie 125p. Specjalnie z myślą o tym wydarzeniu w FSO, na bazie "dużego" fiata (a w zasadzie dwóch), zbudowano pierwszy siedmioosobowy kabriolet. Auto powstało przez zespawanie ze sobą dwóch karoserii fiata 125p. Tylne zawieszenie zaadaptowano od kombi (mogło wytrzymać większe obciążenia), wydłużono wał napędowy, w podłodze zastosowano dodatkowe wzmocnienia.
Debiut "jamnika" (22 lipca 1974 roku), jak nieoficjalnie nazwano projekt, wypadł świetnie. Wkrótce wydłużone wersje fiatów 125p (z otwartym i zamkniętym nadwoziem) zamówiły biura turystyczne "Syrena" i "Wisła". W sumie zbudowano kilkadziesiąt "dużych" fiatów w wersji jamnik, do dzisiejszych czasów przetrwało zaledwie kilka sztuk.
Prawdopodobieństwo spotkania na drodze fiata 125p w wersji "jamnik" i tak jest jednak wielokrotnie większe niż zobaczenia na własne oczy podobnej wersji fiata 126p! Mimo to dużą szansę na spotkanie takiego właśnie auta mają mieszkańcy położonej niedaleko Kartuz miejscowości Kiełpino. Taki właśnie - jedyny w swoim rodzaju - pojazd postanowił zbudować jeden z mieszkańców - pan Krzysztof Zalewski.
Jak mówi - pomysł zbudowania wydłużonej wersji "malucha" zrodził się w głowie jego syna, który sam chciał pojechać tego typu autem do ślubu. W zamyśle samochód służyć miał do wożenia par młodych, a jego budowa - przynajmniej w teorii - wydawała się prosta. Wystarczyło przecież przeciąć i odpowiednio zespawać dwie karoserie fiata 126p.
W rzeczywistości, mimo że pan Krzysztof dysponuje niezbędną wiedzą i doświadczeniem (prowadzi zakład zajmujący się przeróbkami samochodów na potrzeby osób niepełnosprawnych), budowa auta trwała ponad dwa lata.
Okazało się, że prace blacharskie i lakiernicze to jedynie wierzchołek góry lodowej. Trzeba było pokonać wiele trudności - przedłużyć przewody elektryczne i paliwowe, wydłużyć linki od sprzęgła i ssania oraz - co najtrudniejsze - przeprojektować i wykonać biegnący przez niemal całą długość samochodu mechanizm sterowania skrzynią biegów (wykonany z trzech oryginalnych).
Właściciel musiał się też wykazać sporą inwencją twórczą projektując dodatkową parę dziwi, które wyposażono w pełni funkcjonalną, opuszczaną szybę.
Po zakończeniu prac konstrukcyjnych powstał pojazd, który uznać można za fabrycznie nowy. Najdłuższy "maluch" w Polsce został gruntownie zakonserwowany i polakierowano go na typowy dla amerykańskich limuzyn kolor śnieżnej bieli.
Jak zaznacza konstruktor pojazdu, priorytetem było trzymanie się fabrycznych rozwiązań. Żadnym przeróbkom nie poddano więc np. standardowego silnika o pojemności 650 cm sześciennych, który całkiem sprawnie radzi sobie z dodatkowymi centymetrami.
Obecnie projekt wymaga jeszcze prac tapicerskich (do wykończenia pozostało wnętrze), ale pojazd przeszedł już wszelkie badania, otrzymał pozytywną opinię rzeczoznawcy i został dopuszczony do ruchu. Niestety, na modne w ostatnim czasie "mobilne" imprezy w długim "maluchu" nie ma co liczyć. Zgodnie z homologacją, auto - mimo że niemal dwa razy dłuższe - wciąż zabrać może na pokład maksymalnie cztery osoby (wraz z kierowcą).
INTERIA.PL
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz